Zwariowałam?
Takie oto wizje mają kobiety teraz już na warsztatach podstawowych. Ja osobiście swoje pierwsze spotkanie na jawie ze Źródłem, Pramatką, Początkiem, miałam podczas jednego z zaawansowanych rytuałów tantrycznych, a teraz jak widzicie wystarczy wejście w stan alfa, króciutka medytacja, aby kobiety osiągały takie stany.
Pamiętam jak podczas mojej wizji przeleciałam przez nieskończoną ilość wcieleń, czasów, wersji, rzeczywistości, aż do Adama i Ewy, Praojca i Pramatki. Jest to taki stan świadomości, że po nim już nic nie jest takie samo. Wtedy zaczyna się inaczej widzieć, rozumieć, doświadczać. Inaczej to znaczy bez logiki ziemskiej, z zupełnie innego punktu. Zaczyna się pojmować wszystko inaczej, ludzi, zdarzenia, emanacje. Zanika lub zmniejsza się znacznie ocena, krytyka, oczekiwania, dążenia. Nabiera większego znaczenia doświadczanie chwili, ludzie wokół stają się ważni, przychodzi szacunek dla siebie, ludzi i świata, pokora i inne, niezgodne z regułami ziemskimi, współodczuwanie i pojmowanie wszystkiego.
Oto przepiękny opis/wizja od jednej z kobiet z ostatnich warsztatów podstawowych z gimnastką słowiańską, mięśniami dna miednicy, oddechem i elementami tantry. Bardzo dziękuję za podzielenie się i możliwość udostępnienia dalej.
“Małgosiu,
chciałam Ci jeszcze raz bardzo podziękować za warsztat, nie przypuszczałam, że tak się to skończy – zacznie raczej dla mnie. Do ostatniego dnia myślałam, że fajnie, że korzystam, że włączę praktykę słowiańską w moją jogę bo dobrze mi się pracuje ale stało się dla mnie oczywiste, że weszłam na drogę z której nie mogę zejść, że sama nie udźwignę, potrzebuję przewodniczki. Chcę żebyś wiedziała co mnie spotkało ostatniego dnia bo mam wrażenie, że to jest związane jakoś z Twoim snem. Nie powiem, że to nie jest moje bo już jest, ale jest to trochę albo nawet mocno niepokojące dla mnie, nowe i duże, więc wrócę do Ciebie w czerwcu mam nadzieję i poproszę o dalszą pomoc. Poniżej zamieszczam to co spisałam po wyjeździe z Podlasia, najwierniej jak umiałam chociaż słowa to za mało.
19 marca, trzeci dzień warsztatów Słowianka budzi się na Podlasiu. Na sam koniec po zaplataniu bransoletek, po rozdaniu kart rodowych, po mojej niezgodzie na „ciągle naprawianie” i przyjęcie odpowiedzialności za swoje powołanie, po przyznaniu ze nie jestem biała i puchata tylko z mroku idę do światła i to jest trudne, po rozmowie o córkach i śnie Małgosi, po dolnym świecie był… relaks. Gosia puściła muzykę, która „zataczała kręgi”, prowadziła medytację rozluźniająca ale ja nie szłam za nią bo… miałam wizję. Wyraźną namacalną silną, zatopiłam się w tym i popłynęłam:
Byłam z córką na jakiejś pustej przestrzeni, trzymałam ją za rękę, stałyśmy trochę wyżej jakby na pagórku, górce? Poczułam połączenie z nią i też coś jeszcze … połączenie jakby z innymi, poczułam, że zapraszam, przywołałam moją mamę – bez słów- to było czucie, jakby działo się samo, ja to obserwowałam, ale wychodziło ze mnie. Moja mama przyszła, pojawiła się, przytuliłam ją do siebie, do nas, było między nami światło na wysokości serca, ona zgięła kolana i usiadła obok nas pod kolanami przytulając się, potem zaprosiłam babcię pierwszą i drugą, były obie i żywa i nieżywa, podeszły i zrobiły to samo, klękając wtuliły się w nas, potem siostry babć, potem zorientowałam się, że przecież muszę zaprosić też moją siostrę i że chyba powinna być przed mamą ale nie byłam pewna czy przed czy za, czy obok, ogólnie powstało małe zamieszanie i finalnie chyba weszła obok mnie, ją też utuliłam i zlała się z nami z tą dziwną tworząca się figurą ciał, kobiet z której wyrastałyśmy.
Napływały ze spokojem ze wszystkich stron, znane i nieznane, żywe i nieżywe, przychodziły i dołączały, były ich legiony.
Przyszła mama mojego partnera, jego siostra, napływały ciotki, kuzynki, koleżanki. W pewnym momencie przyszła mama byłego męża, ją też utuliłam i zaprosiłam, zlała się z innymi blisko mnie. Wszystko było skąpane w jasnym lekko żółtym świetle. Kobiet było tak dużo, że rozpościerały się aż po horyzont z każdej strony i wciąż dołączały, stapiały się tworząc tę niezwykłą piętę. Nie wiem czy to była muzyka Małgosi czy szepty tych kobiet, ale ja z tym dźwiękiem, który stał się jakby moim rykiem uniosłam córkę nad głowę, trzymając ją w dłoniach ułożonych w kielich. Wyniosłam ją z ogromną mocą i siłą prosto w niebo, jak ofiarowanie, jak moc, czułam siłę i to, że to jest następna z nas, że jest najwyżej, że to dar życia, że to dar rodu, kontynuacja, potęga i moc stworzona ze mnie i z nas.
Wtedy nagle zobaczyłam tę scenę z góry. Byłam nad tym wszystkim, unosiłam się i widziałam siebie z córką wyniesioną w górę w kielichu z moich rąk, wyrastające z góry wtulonych w siebie, posklejanych, ułożonych warstwami jakby kobiet. Miałam skrzydła i byłam smokiem, patrzyłam w dół rozglądałam się napawałam widokiem i usłyszałam głos Gosi żeby pójść do ogrodu pod złoty i srebrny prysznic, żeby wejść do ogrodu pełnego kwiatów i iść pod ten prysznic, że to jest ważne… nie chciałam, wahałam się, bo musiałabym zostawić tę piękną i przyjemną dla mnie scenę, rozstać się z nimi, ale ona powtarzała to tak, że stwierdziłam, że trudno, że wyjdę z tego stanu. Wzięłam młodą i znalazłyśmy się same na zielonej soczystej trawie, dałam jej do zabawy kwiaty lotosu i jaśminu i poszłam pod prysznic, który był pod pergolą z kwiatów. Gosia mówiła coś o srebrzystej i złotej wodzie, byłam naga i nie poczułam tego ale wiem, że mnie obmyło i wtedy z kobiety znów stałam się zwierzęciem. Uniosłam się z mocą do góry, byłam wielka potężna i … złota. CAŁA ZŁOTA, złote skrzydła, złote pazury, złoty ogon, pysk… wszystko miałam złote, tylko oczy zostały moje niebieskie. Widziałam moją córkę, zabrałam ją uniosłam wysoko w górę i wydałam tak potężny ryk… Znowu zobaczyłam całą scenę skąpaną w jasnym żółtym świetle. Górę łagodnie rozszerzającą się na boki i w przestrzeń. Wciąż napływające kobiety, dołączające, oblepiające, stapiające się ze sobą zastępy. Ja z córką na szczycie, przytulone do piersi a nad tym wszystkim ogromny wciąż się rozrastający, zawieszony, falujący jak jakiś motyl, potężny złoty smok. Smoczyca wydała ryk i wypuściła dookoła potężny ogień jakby zamykający wszystko w kole. To był ryk radości i triumfu, to było jak zwycięstwo, jakaś potężna siła, to było jak wyzwolenie, jak wyswobodzenie – widziałam to z boku, ale jednocześnie czułam i byłam tą mną na dole z przytuloną córką i byłam smoczycą. Powiększałam się i falowałam, rozpościerałam, ryczałam i zionęłam ogniem w górę i na boki triumfując – byłam Lilith i tysiącami innych imion. Byłam nią w tym momencie, pierwotną, łącząca, potężną i wolną. Złotą, błyszcząca, uwolnioną, oswobodzoną, falująca obejmującą PRAMATKĄ w pełni mocy, opiekunką strażniczką. Czułam, że trwam.
No, także tego…. Dlatego chcę wrócić na Podlasie i pracować dalej…i mam nadzieję, że nie zwariowałam “.
Całuję i czekam na Was, Gosia
Zdjęcie od: Emilia Bartkowska Selene The Korpo Witch Bartkowska photography